Tę kartkę z kalendarza poświęcam fotografii sensu stricto.
Dorota – światłoczuła mistrzyni imagineskopii.
Nie ma litości dla dociekliwych, są świadkami rzeczywistości, tej rzeczywistości. Do oglądania jakiejś innej, nie potrzeba żadnej dociekliwości, wystarczy trochę proszku...
Rok 1983, stan wojenny, czterdziesta rocznica powstania w getcie warszawskim, zjeżdża się masa ludzi ze świata, kompletnie lekceważąc sołdackie zadęcie i wojnę resortów z własnym społeczeństwem. Dorota Bilska, jedna z najwybitniejszych autorek z czasów wielkości sztuki fotoreporterskiej, dostrzega w tłumie zdezorientowanego, smutnego mężczyznę. To Dawid Józefowicz, polski Żyd, właściciel życiorysu na miarę protohomeryckich bohaterów z marmuru. Dorota dokonała czegoś nadnaturalnego – wyczuła wielką sprawę i wręcz przebudziła Dawida do kolejnego życia, a wiedziona jakże wielką intuicją i wyczuciem spraw nie z tej ziemi, utrwaliła całą historię – nie w trochejach, jambach czy marmurach, ale w zdjęciach. Zaalarmowany Ryszard Wójcik, wielki dokumentalista i twórca ówczesnej rewelacji Zatrzymane w kadrze, natychmiast włączył się ze swą ekipą telewizyjną w dawidową ekspedycję po Polsce. Powstał niepospolity dokument fotograficzny Doroty „Powrót Dawida”, zamieszczony przez tygodnik ITD, już ostatni bastion polskiego fotoreportażu po zagładzie ekipy Razem. Zdjęcia wkrótce na pniu kupił legendarny Stern – hamburscy redaktorzy nie wierzyli własnym oczom – światowy poziom fotografii, osobisty certyfikat bohatera, jakość dziennikarska bezdyskusyjna, a wszystko z otchłani stanu wojennego. No cóż, to umiała tylko Dorotejka, jak mówił o niej Dawid... Intensywna i pełna poświęcenia praca, zaowocowała znakomitym dokumentem filmowym Ryszarda, programami z cyklu Zatrzymane w kadrze oraz rewelacyjnie napisaną książką – z wojenno-kryzysowych powodów, zaledwie skromnie wypełnioną zdjęciami, w tym – zdjęciami z pogrzebu Doroty, która zmarła niedługo po omawianych wydarzeniach. Stary Dawid przeżył nawet ją.
...Była moją żoną, matką Olgi i Agaty, moich córeczek...
Moja mała Agrafka – najbardziej świadome i samodzielne dziecko na świecie – pewnego dnia zastrzeliła mnie wiadomością, po której mój paszczak znieruchomiał na conajmniej pół zdrowaśki – zdałam egzamin do Technikum Fototechnicznego na Spokojnej.