Milczący, postawny i skupiony. Uprawiał ciszę – nikt wcześniej nie demonstrował takiej postawy z równą konsekwencją. Sterylność – to jego arsenał, asceza – to jego natura. Nigdy nie uwolniłem się od fascynacji jego sztuką. Miał szczególny udział w rozwoju amerykańskiej abstrakcji w okresie jej największego rozkwitu i wpływów, również jako uczestnik głośnych protestów przeciwko galeryjnemu dyktatowi establishmentu z MoMA (1940) i MET (1950). Niepokojące monochromy Reinhardta byly niczym posiewy jakiejś unikalnej hodowli, mimo pozornej jednorodności, nigdy nie były „martwe”, podlegały swoistej „stratygrafii” malarskiej materii, jakby pulsowały powolnym życiem nieznanego, tajemniczego organizmu. Tak charakterystyczny dla ówczesnych formacji artystycznych kult intelektu i erudycji, nieraz owocował świetną literaturą przedmiotu. Nie inaczej było i tym razem. Publikacja Art as Art potwierdziła tylko jego inny wybitny talent – teoretyka sztuki i znakomitego edukatora. Ten rodzaj aktywności – komplementarność różnych zręczności – cenię sobie najwyżej.
Ciekawe, że starożytni, tak przez nas podziwiani za monochromatyczność obrabianego kamienia, w rzeczywistości hołdowali strasznemu kiczowi, na miarę „przepięknej” i jakże spontanicznej twórczości narodów zaludniających Dekan. Jakże daleko faktom do wyrafinowanego zestawienia z Dictionaire de la peinture abstraite. O czym to świadczy? Nie jestem pewien, czy znam wszystkie odpowiedzi, ale pewne jest, że o rozwoju białego człowieka – poważnie!!! – O ROZWOJU. W tym miejscu serdecznie polecam sięgnięcie do tych źródeł, gdzie jest o tym, co Waldemar Łysiak nazwał „malarstwem białego człowieka”.